Kilka dni później.
Clary
Dziś mam wrażenie, jakbyśmy robiły sobie, coś w rodzaju babskiego dnia. Chłopacy wraz z Robertem poszli na zebranie Clave. Ostatnio tam całe dnie spędzali. Wszystko w związku z wytropieniem Anabef. Ja, Mirabel, Isabell, Jocklin i Marysie dzisiaj dzień spędzamy oczywiście w posiadłości Herandalów. Jag by to inaczej. Odkąd zaszłam w ciąże, Jace poprosił, abym jedynie z nim wychodziła, bo chce mnie mieć na oku. Czasami za bardzo się martwi.
Marysie i mama postanowiły wspólnie zrobić obiad. Isabell poszła do jednego z gościnnych pokoi, pewnie się zdrzemnąć. Mirabel poszła do swojego pokoju, prosiła, aby jej nie przeszkadzać. Ja natomiast udałam się do biblioteki i postanowiłam trochę poczytać. Wyjęłam jedną z książek ułożonych na półce i wygodnie usiadłam w fotelu.
Po godzinie, dwóch czytania odłożyłam książkę na miejsce, wcześniej zaznaczając stronę, na której zakończyłam.
- Obiad!! - Słyszę wołanie mamy. Co za wyczucie czasu.
Szybko zeszłam do jadalni. Przy stole już siedziały wszyscy. Zajęłam miejsce naprzeciwko przyjaciółki a obok córki. Kobiety przygotowały na posiłek kluski śląskie z sosem pieczeniowym i kurczakiem.
Zaczęłyśmy nakładać potrawy na talerz i jeść.
- Isabell kochanie jak udała się drzemka?
- Co?
- Czy udała się drzemka? - Dziewczyna zrobiła pytające spojrzenie.
- A... Nie mogłam zasnąć, więc cały czas leżałam lub spacerowałam po ogrodzie.
- Rozumiem. - Marysie wydaje się lekko przygnębiona.
- Marysie wyglądasz na przygnębioną. - W końcu zabieram głos.
- Po prostu ta cała spraw z Anabef...
- Racja.- Przerywam jej- Mirabel kochanie co takiego dzisiaj robisz?- Dziewczynka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jak Aniołek.
Przez jakiś czas jadłyśmy w niezręcznej ciszy. Którą przerwała moja mama.
- Wybraliście już imię dla dziecka? - Zaciekawiła się rudowłosa.
- Tak. Oboje przystaliśmy na imieniu Will.
- Jak uroczo. - Jęknęła Izz. Normalnie jak nie ona.
Skończyłam jeść, odniosłam talerz i poszłam do sypialni chwile odpocząć. Zamknęłam drzwi i się zatrzymałam. Poczułam coś dziwnego. Wody mi odeszły. Jak dobrze, że włożyłam sukienkę.
Zaczęłam krzyczeć, prosząc o pomoc. No bo w pojedynkę będzie trochę ciężko. Osunęłam się na podłogę i zaczełam głęboko oddychać. Nagle do pokoju wpadła mama a za nią Isabell i Marysie no i oczywiście Mirabel.
- O bożę. - Jęknęła Izz.
- Clary spróbuj wstać. Spróbujemy ci pomóc. Isabell przynieś wódę i ręczniki. Mirabel słoneczko poczekaj w salonie. - Pokiwałam głową podobnie do przyjaciółki i brunetki. Spełniłyśmy jej prośbę. Pomogły mi położyć się na łóżko.
- Zawiadom Jace i resztę. Pamiętajcie o zawiadomieniu Cichych Braci i Żelazne Siostry. - Poleciła Marysie córce.
Dziewczyna wyszła z pokoju. A mamy ruszyły do akcji pod tytułem: Pomoc dla Clary!
***
Isabell
Zawiadomić Jace. Po prostu ekstra.
Wybiegłam z domu i zaczęłam kierować się do Wielkiej Sali Anioła. Wparowałam do sierodka. Kilka osób próbowało mnie zatrzymać, ale się wyszarpałam.
Wszyscy spojrzeli się na mnie. Odnalazłam wzrokiem braci.
- Jace.- Zaczęłam dyszeć. Chłopak podbiegł do mnie- Clary...Clary
- Co z nią?! - Zaczął się denerwować.
- Clary...
- No wykrztuś!
- Rodzi, tępaku!! - Blondyn zrobił wielkie oczy.
- Naprawdę?! - Wykrzyczał uradowany.
- No raczej tak z nudów bym tu nie biegła, żeby wcisnąć ci kit!- Chłopak wybiegł z Sali.
***
Jace
Od kilku minut stoję za drzwiami sypialni, chodzę w kółko zdenerwowany, ale w pozytywnym sensie i słyszę krzyk Clary. Na myśl, że cierpi...
- Możesz przestać tak łazić. Dziurę zaraz zrobisz w podłodze i przy okazji mnie denerwujesz.!!! - Nawrzeszczała na mnie siostra.
Usiadłem, spełniając tym jej prośbę i oparłem się o ścianę. Po chwili kilka krzyków i nareszcie płacz dziecka.
O mój boże mam syna!!! No to mamy parkę.
Po kilku minutach Marysie wraz z Jocklin wyszły z pokoju. Niosły ręczniki, wydaje ni się, że zakrwawione. Szatynka spojrzała na mnie z uśmiechem, w którym da się odnaleźć dumę.
- Jece możesz wejść. Tylko pamiętaj, że Clary jest wyczerpana i ledwo żyje. - Marysie ostatni raz się uśmiechnęła i dołączyła do przyjaciółki.
Weszłem do pokoju i zobaczyłem moją Clary trzymającą Willa na rękach. Dziewczyna pokazała mi gestem, abym był cicho. Podeszłem bliżej. Usiadłem na łózko obok żony, którą wcześniej pocałowałem w czoło.
- Jest taki śliczny.- Mówię szeptem, dotykając ostrożnie syna. Głaszczę i całuje jego główkę, a następnie palcem dotykam jego rączki, którą zacisną. - Dobrze się spisałaś kochanie. - Ponownie całuję żonę.
- Miałam rację, mówiąc, że będzie podobny do ciebie.
Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, przez które przeszła Mirabel.
- Chcesz zobaczyć brata? - Pyta się Clary dziewczynki. Brunetka kiwa głową i na paluszkach podchodzi do nas, siada po drugiej stronie Clary.
- Jest taki uroczy. - Szepcze z uśmiechem na twarzy, który po chwili opadł.
- Aniołku co się stało? - Pytam się a rudowłosa, podaje mi dziecko. Maluch otworzył swoje maleńkie oczka, które wlepił we mnie. Okazały się koloru szmaragdowego, dokładnie takie same, jakie ma Clary.
- Chodzi o to, że zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo, ale również bałam się, że rodzice przestaną mnie kochać.
- Nie mów tak. - Zaczyna młoda matka. - To, że urodził się Will, nie zmienia faktu, że bardzo cię kochamy.
- Dziewczynka spojrzała na Clary następnie na mnie. Kiwnąłem głową na potwierdzenie słów Łowczyni. Mirabel od razu rozchmurzyła się i przywarła do Clary.
Córka podeszła do mnie i zaczęła się bawić z bratem, którego swoją drogą wciąż trzymam na rękach. Po kilku minutach odwracam się i widzę jak Clary śpi.
***
Maluch został nakarmiony i położony do łóżeczka w swoim pokoiku. A ja wraz z brunetką zeszliśmy na dół do reszty. Dziewczynka po kilku minutach zniknęła za drzwiami do sali treningowej. Kilka godzin później reszta rodziny przywitała maluszka i wrócili do swoich domów.
Zeszłem do sali treningowej i zobaczyłem Mirabel rzucającą sztyletami do tarczy. Szło jej bardzo dobrze. Prawie wszystkie zostały wbite w cel, jeden czy dwa prawie i jedno ostrze wbiło się w ścianę. Biorąc pod uwagę jej młody wiek i przerwę w treningach, to nie było bardzo debrę tylko fenomenalne. Nagle odwróciła się do mnie.
- Nie chciałem ci przerywać. Ćwicz dalej, idzie ci bardzo dobrze. - Spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Nie prawda. - Usidła zrezygnowana na podłodze. Podeszłem do niej i zrobiłem to samo.
- Czemu tak uważasz? - Wzruszyła ramionami.- No?
- No bo nie mogę w trafić w tarczę, a jeżeli trafiam to w ogóle nie tam gdzie potrzeba.
Rozumiem ją. Ciężkie są początki.
- Wierz co? Mojemu prabati Alecowi szło o wiele gorzej. W ogóle nie trafiał do celu.
- Naprawdę... A tobie?
- Mną się nie sugeruj.
- Dlaczego?
- No bo jestem inny...
- To znaczy? - przerwała mi.
- Widzisz w moich żyłach, jak i Clary płynie o wiele więcej Anielskiej krwi. Ja dzięki niej, mam większy talent wojowniczy a Clary tworzy nowe runy i podobnie do swojej mamy potrafi narysowane rzeczy wyciągnąć z kartki.
- Jocklin ma też w sobie więcej anielskiej krwi?
- Nie zupełnie. Valentine podawał jej krew dla jej zdrowia, ale nie wiedział o ciąży. W sumie w tamtej chwili ona również nie miała pojęcia.
- Słyszałam tę historię. Tylko nikt nie chciał mi powiedzieć, o kim ona jest.
- Nie słyszałaś na przykład, jak byłaś na dworze? - Z dziwiło mnie to. Pokręciła głową.
Po dokończeniu rozmowy trenowaliśmy przez jakiś czas. Można powiedzieć, że zacząłem ją szkolić. Poszliśmy na górę i coś zjedliśmy. Mirabel ruszyła do swojego pokoju, a ja postanowiłem spędzić trochę czasu z synem.
***
Wieczorem dostałem ognistą wiadomość.
Jutrzejszego dnia, gdy słońce będzie w zenicie, przyjdziemy po malca. Rytuał będzie trwał do momentu, gdy gwiazda nie będzie widoczna, na niebie Idris a zajdzie za Alicante. Chłopiec zostanie również przez nas dostarczony z powrotem rodzicom.
Cisi Bracia wraz z Żelaznymi Siostrami
Czyli jutro zostanie odprawiony rytuał ochronny.
Wybaczcie że rozdział tak późno ale cóż, jutro spr. z Fizyki. Postaram się coś nowego dodać jak najszybciej się da. Jak zawsze zachęcam do komentowania. ;-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj o komentarzu Nephelim.